CISZA i BŁĘDNE KOŁO
Obrazy Krzysztofa Kopcia gościły w naszej radiowej galerii już dwukrotnie, za każdym razem budząc zainteresowanie publiczności, która – zwłaszcza w czasie wernisażu – jest swoistą reprezentacją lokalnego środowiska plastycznego. Różne osobowości, różne stylistyki i temperamenty, ale prawie zawsze uznanie dla wiarygodnego kunsztu autora dzisiejszej wystawy. Kopeć, a znam jego prace od prawie dwu dekad, nie jest artystą nagłych porywów i emocji. Maluje, ale trochę też lepi, rzeźbi, ugniata i spaja swoje prace w jakimś dającym się dostrzec „alchemicznym transie”. Wszystko trwa tutaj długo, niespiesznie ujawniając możliwości. Z jednej strony materia zostaje podporządkowana intencjom wyobraźni, co łatwo napisać, ale w rzeczywistości jest to proces żmudnego dialogu. Niekiedy presji. Z drugiej, co ważne w tym wypadku, zachowuje czytelność swych najpierwszych form, czasem funkcji.
Farba zostaje więc zmuszona do nieoczekiwanych relacji i dialogu z materią genetycznie sobie obcą, a przecież, jak się okazuje, łaskawą i „gościnną”. Dopuszczony ongiś do obecności w tym osobliwym laboratorium miałem okazję przyglądać się z bliska procesom łączenia kleistej substancji z piaskiem, przeróżnej proweniencji papierami i papierzyskami, strzępami tkanin i blachy. Nie od rzeczy będzie w tym miejscu napomknąć, że większość „składników” zostaje nie tyle nabyta, ile w najpierwszym i najpiękniejszym znaczeniu tego słowa odnaleziona w miejscach, gdzie zostały porzucone, czy podrzucone, by uniknąć ewentualnych nieporozumień. Dodajmy od razu, że ideologiczna podszewka działań Kopcia niewiele, a może nawet nic nie ma, wspólnego z wywodzącą się od Duchampa, a dziś ciągniętą m.in. przez koncepcje Art o Trasch wersją recyklingu, ekologicznej odpowiedzialności itd. Koincydencje wprowadzić tu mogą więcej zamieszania niż wyjaśnić, bowiem istota przekazu w obrazach Krzysztofa Kopcia jest zdecydowanie metafizyczna. Spoza doraźnych komunikatów o rzeczywistości, spoza publicystycznych uwikłań. Gdyby nie pretensjonalność określenia najchętniej użyłbym słów takich jak tajemnica, pozazmysłowość, eteryczność. Paradoks! Kompozycja zaświadcza przecież swą materialność, papier wtopiony w pokrywającą płótno „skorupę” komunikuje np. falistość, tkanina gazowość itp. – całość kieruje jednak uwagę wszędzie, tylko nie ku przedstawieniom, odtworzeniom, powtórzeniom. Tak, jest Kopeć alchemikiem – poetą. Jego pracami rządzi bezcenna cisza.
Ekspozycja w „Na żywo” jest jednocześnie prezentacją obrazów Leny Kopeć, córki artysty, obecnie uczennicy Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Katowicach. Pomysł takiej wspólnej obecności zrodził się spontanicznie. Lena – od najmłodszych lat uczestniczka konkursów plastycznych dla dzieci, nieustannie rysująca i malująca – dziś podejmuje, kto wie czy nie najważniejsze w jej życiu, artystyczne decyzje. Emocje i wybory dokonywane w tym wieku ważą niejednokrotnie na wszystkim co eufemistycznie nazywa się „ciąg dalszy”. Nie ma też co ukrywać, że najbardziej nawet utalentowany młody człowiek podlega potwornie silnej presji wzorów i wzorców z zewnątrz, określanych jako niezbędny proces kształceniowy, pedagogika artystyczna itd. Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o aktualnie panujących modach i trendach środowiskowych. W tej sytuacji młode indywidualności nie mają lekko żeby tą swoją odrębność zachować.
Lena Kopeć idzie wyraźnie pod prąd wszystkiego, co bylibyśmy gotowi nazwać tradycyjnie dojrzewaniem talentu czy krystalizowaniem warsztatu. Świat jej prac w sposób wręcz ostentacyjny jest dzieckiem podszyty. Kreska nie sili się na żadną dojrzałość, sprawność. Wynikającą z tej czy innej edukacji zostaje w tej chwili odsunięta na bok. To zatrzymanie buduje jednak nieoczekiwane możliwości, język obrazu prowokuje do zdumiewających pytań, wątpliwości, ale również wniosków.
„Nieskończona jest deklinacja światów”... Lena Kopeć słyszy ją bez wątpienia wyraźnie, ale odpowiada swoistym buntem i odmową pogoni za pomocą piętrzących się „sposobów na oryginalność”. Pielęgnuje rozbawienie, ale też rozbawioną infantylizującą formą mówi o czymś, co już komiczne w żadnym wypadku nie jest. Wpatrując się chwilę dłużej możemy dostrzec, że te „ludziki” to jednak ludzie, my, a natłok pozornie odrębnych kadrów to nasze błędne koło.
Maciej Szczawiński
Jesteśmy prekursorską, na skalę kraju, Rozgłośnią z własną plastyczna galerią. Ściany Radia Katowice zdobią obrazy – pamiątki po kolejnych wernisażach i nawet w przerwach między ekspozycjami jest u nas co oglądać i zwiedzać. Zainteresowanie środowiska wystawianiem w "Na żywo" nie słabnie. Grafiki wystaw rok w rok są szczelnie zapełnione a na swoje wystawy oczekują kolejni plastycy z regionu oraz studenci i absolwenci ASP, których twórczość od samego początku istnienia promujemy.
Ponad 25-letnia tradycja galerii "Na żywo" jest tradycją cenną i niebywale rzadką. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy względy nie tylko estetyczne, ale też inne /nie wyłączając politycznych/ rozbijają środowiska artystyczne w drobny mak. Tak się jakoś wspaniale potoczyły losy nieśmiałego pomysłu, że ten stary dobry adres, ta stara dobra firma i jej niewyczerpana ŻYWO-tność przyciągają zarówno największych mistrzów, jak i młode talenty. Lista wystawiających u nas malarzy, grafików i rzeźbiarzy jest już tak długa, że skrupulatne jej odtworzenie grozi nudziarska buchalterią. Poprzestańmy zatem na, nomen omen, obrazowym zestawieniu: Jerzy Duda-Gracz, Witold Pałka, Olgierd Bierwiaczonek, Andrzej Urbanowicz, Urszula Broll, Henryk Waniek, Roman Kalarus, Georgij Safronow, Janusz Karbowniczek, Renata Bonczar, Elżbieta Kuraj, Tadeusz Michał Siara, Stanisław Mazuś, Halina Lerman, Roman Maciuszkiewicz, Roman Nowotarski, Zygmunt Brachmański, Grażyna Zarzecka, Jan Szmatloch, Adam Romaniuk, Jerzy Becela, Ferdynad Szypuła, Jacek Rykała, Ewa Zawadzka, Piotr Szmitke, Jerzy Handermander i wielu wielu innych wspaniałych twórców.
Redaktor Maciej Szczawiński, pomysłodawca, twórca, pierwszy i jak dotąd jedyny, kurator galerii "Na żywo", tak o niej pisze:
"Mówienie o Radiu jako o „ślepym medium” zawsze budziło moją irytacje i sprzeciw. Pomijając trywialność samej formy wywiedzionej z umiarkowanie odkrywczego spostrzeżenia, że zmysłem odbioru jest w tym wypadku słuch, a nie wzrok, kardynalny błąd polega tu na zignorowaniu najważniejszego fenomenu, czyli arcyplastyczności radiowego przekazu. Jakich cudów może ona dokonywać wiedzą dobrze odbiorcy Teatru Polskiego Radia czy reportaży. Ludzki głos jest genialnym, ale bywa, że i prawdomównie okrutnym instrumentem. Prześwietla, odkrywa, wydobywa nierzadko to, co paradoksalnie zostało „zagłuszone” obrazem. Jego definitywną jednoznacznością. Wielokrotnie rozmawiając z artystami przed mikrofonem przekonałem się jak niesamowicie czuła i czujna to sonda. Jak głębokie może być jej zanurzenie. I tak się zaczęło myślenie o swoistej translacji, czyli dotknięciu słowem koloru, konturu czy faktury. Materii zatem już stricte malarskiej. A skoro tak, to dlaczego by nie pójść jeszcze krok dalej? W kierunku radia z... obrazkami?
Pomysł założenia galerii w siedzibie Radia miał dwa bardzo konkretne cele: artystyczny i promocyjny. Jak się przyjmie, myślałem, ten nowy punkt na mapie kulturalnej miasta? Jaka okaże się atrakcyjność Radia dla twórców bazujących przecież nie na dźwięku, ale na widomym efekcie swej pracy? Jakiego rodzaju dialog wywiąże się pomiędzy tymi biegunowo różnymi zjawiskami? Promocję natomiast rozumiałem poczciwie: stwórzmy miejsce o t w a r t e. Przyjazne dla wszelkich opcji artystycznych. Miejsce dla ludzi oczekujących spotkania a nie hermetycznego zamknięcia w jedynie słusznej doktrynie. Zaś adres owego miejsca winien się utrwalić mocno i na długo: Polskie Radio Katowice, ul. Ligonia 29."
5 lutego 2025 - Grażyna Zarzecka-Czech
luty/marzec 2025 - Tadeusz Michał Siara
kwiecień 2025 - Grzegorz Chudy
w kolejnych miesiącach: Mona Tusz, Grzegorz Hańderek, Maria Korusiewicz, Iwona Konarzewska, Magda Rajska-Armata, Aleksander Żywiecki, Krzysztof Pasztuła, Czesław Gałużny.