Prof. Tomasz Kubin (UŚ): koreańscy żołnierze nie wzmocnią realnie Rosji w wojnie z Ukrainą
Politolog z Uniwersytetu Śląskiego prof. Tomasz Kubin ocenił w Radiu Katowice, że żołnierze z Korei Północnej nie wzmocnią realnie Rosji w wojnie z Ukrainą. "Nawet 10 tysięcy nie zrobi jakiejś zasadniczej różnicy" - ocenił. "Kilka tysięcy żołnierzy koreańskich świadczy też o tym, że Rosja ma coraz mniejsze możliwości mobilizowania własnych żołnierzy" - dodał ekspert ds. międzynarodowych.
Według parlamentarzystów Korei Południowej, w Rosji jest już około 3 tysięcy żołnierzy z Korei Północnej. Do grudnia br. liczba ta może wzrosnąć do 10 tysięcy. Zdaniem południowokoreańskich posłów powołujących się na dane swojego wywiadu, ma to być wsparcie w inwazji na Ukrainę. Zapytany czy będzie to realne wsparcie dla Rosji, profesor Tomasz Kubin zaprzecza.
"I tak w ostatnich tygodniach i miesiącach Rosja bardzo powoli, ale prze do przodu. Ukraina traci relatywnie nieduże obszary z perspektywy całego terytorium" - powiedział gość Radia Katowice. "Te kilka tysięcy nie wpłynie zasadniczo na obraz wojny, na to co dzieje się na froncie" - dodał.
Zdaniem politologa, tego typu wsparcie świadczy też o tym, że Rosja próbuje za wszelką cenę pokazać, że nie prowadzi tej wojny sama, że nie jest izolowana i ma sojuszników.
"Współpraca rosyjsko-koreańska już teraz nie sprowadza się do kilku tysięcy żołnierzy. To wsparcie militarne jeśli chodzi o sprzęt, amunicję z zapasów północnokoreańskich. To już teraz jest widoczne" - wskazał profesor Tomasz Kubin.
Politolog zwrócił uwagę, że duże znaczenie dla sytuacji w Ukrainie będzie mieć wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
"Będą miały i mam wrażenie, że nie tylko na Ukrainie, ale też na Bliskim Wschodzie. Mamy do czynienia z zawieszeniem i oczekiwaniem co stanie się w Stanach Zjednoczonych. To, kto wygra, będzie miało istotny wpływ na politykę zagraniczną USA i jak się będą ustawiać główni aktorzy wydarzeń w wojnie rosyjsko-ukraińskiej i na Bliskim Wschodzie" - ocenił prof. Tomasz Kubin.
Zamknięcie konsulatu w Poznaniu. "Retorsje będą symetryczne"
Politolog i ekspert ds. międzynarodowych został poproszony w Radiu Katowice o komentarz do decyzji o zamknięciu rosyjskiego konsulatu w Poznaniu i reakcję rzeczniczki MSZ Rosji Marii Zacharowej, która zapowiedziała "bolesne retorsje".
"Myślę, że te retorsje będą symetryczne. Rosja podejmie decyzję o wydaleniu i uznaniu za osoby niepożądane polskich pracowników jednego z konsulatów na terenie Rosji. Te +bolesne retorsje+, ja bym podchodził z dystansem do tego rodzaju epitetów, bo są charakterystyczne dla dyplomacji rosyjskiej w ostatnich miesiącach i latach. Nie spodziewałbym się więcej, przynajmniej oficjalnie, niż to co zrobiła Polska" - powiedział prof. Tomasz Kubin.
Czy taki ruch polskiego MSZ ukróci dywersyjne zapędy Rosji?
"Myślę, że Rosjanie będą robić swoje. W jakimś stopniu na krótką metę skomplikuje im to działania, ale nie zakłóci to tego, co sobie zaplanowali i chcą zrealizować" - ocenił politolog.
Prof. Tomasz Kubin przyznał, że wydalenie rosyjskiego ambasadora z Polski jest teoretycznie realne, ale on w tym momencie nie podejmowałby takich decyzji.
"Kanały dyplomacji muszą być jednak otwarte. Na terenie Rosji żyją Polacy. Podejmowanie takiej decyzji teraz byłoby niewłaściwe. Musimy sobie zostawić jakieś instrumenty, gdyby ta sytuacja eskalowała. Wiemy, że Rosjanie prawdopodobnie - mówiąc kolokwialnie - przegięli, stąd taka reakcja polskich władz. Jeśli jednak Rosjanie podejmowaliby działania jeszcze dalej idące to co zrobimy, jak teraz wydalimy ambasadora?" - stwierdził prof. Kubin.
Gościem Radia Katowice jest profesor Tomasz Kubin, politolog i specjalista do spraw międzynarodowych z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Śląskiego. Dzień dobry.
Dzień dobry panu. Witam państwa.
Panie profesorze, gorąco na linii Polska – Rosja. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zdecydował o zamknięciu rosyjskiego konsulatu w Poznaniu. Sprawa ma związek z działaniem rosyjskich służb, które chciały dokonać aktu sabotażu. W odpowiedzi na to zamknięcie rzeczniczka rosyjskiego MSZ Marija Zacharowa oświadczyła, że Rosja odpowie, jak to ujęła, bolesnymi retorsjami. Co to może znaczyć? Mamy powody do obaw?
Myślę, że te retorsje będą symetryczne, to znaczy Rosja podejmie decyzje o wydaleniu, uznaniu za osoby niepożądane, polskich pracowników jednego z konsulatów na terenie Rosji. Te bolesne retorsje? Ja bym tutaj z dystansem podchodził do tego rodzaju epitetów, bo to jest charakterystyczne dla dyplomacji rosyjskiej w ostatnich miesiącach czy latach. Nie spodziewałbym się więcej -przynajmniej oficjalnie- niż to, co uczyniła Polska.
Czyli takie oko za oko, ząb za ząb.
Tak, tak to wygląda.
Taki ruch polskiego MSZ-u, pana zdaniem, ukróci dywersyjne zapędy Rosji? Czy wprost przeciwnie to będzie taka płachta na byka?
Nie. Myślę tutaj Rosjanie będą robić swoje. W jakimś stopniu, na krótką metę skomplikuje im to planowane działania, ale nie zakłóci tego, co sobie zaplanowali i co chcą zrealizować.
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera o zamknięciu rosyjskiego konsulatu w Poznaniu mówi tak: „Myślę, że jest to krok, który na pewno utrudnia funkcjonowanie administracji Federacji Rosyjskiej na terytorium Unii Europejskiej”. Faktycznie to jest decyzja tak dużej wagi?
Nie. Dlatego, że to jest jeden z wielu konsulatów Rosji w państwach Unii Europejskiej. Poza tym, poza konsulatami, nie ma się co czarować, oszukiwać, rosyjskie służby specjalne mają inne sposoby na to aby funkcjonować w Unii Europejskiej. Te kilka, kilkanaście osób tutaj nie zrobi raczej większej różnicy, z perspektywy Rosji i relacji rosyjsko-unijnych jako całości.
Wydanie rosyjskiego ambasadora jest realne pana zdaniem?
Teoretycznie tak, ale w tym momencie ja bym takiej decyzji nie podejmował. Dlatego, że te kanały dyplomacji muszą być jednak otwarte. Na terenie Rosji żyją Polacy i podejmowanie takiej decyzji teraz już, w tym momencie, byłoby moim zdaniem niewłaściwe. Dlatego, że musimy sobie zostawić jakieś instrumenty gdyby ta sytuacja eskalowała. Jeśli z powodu tego, co i tak wiemy że Rosjanie robią, bo tutaj prawdopodobnie mówiąc kolokwialnie „przegięli” i dlatego taka reakcja polskich władz, ale jeśliby Rosjanie podejmowali działania jeszcze dalej idące, to co wtedy zrobimy, jeśli już teraz wydalimy ambasadora?
Tymczasem według parlamentarzystów Korei Południowej około 3 tysięcy północnokoreańskich żołnierzy jest już w Rosji a do grudnia ma się ich tam znaleźć 10 tysięcy. Zdaniem południowokoreańskich posłów, ci wojskowi wezmą udział w inwazji na Ukrainę. Oni powołują się na dane swojego wywiadu. Co to może oznaczać w kontekście wojny na Ukrainie? To jest realne wzmocnienie rosyjskich żołnierzy czy nieszczególnie?
Nie, te kilka tysięcy czy nawet 10 tysięcy, myślę że nie zrobi jakieś zasadniczej różnicy. I tak w ostatnich tygodniach czy miesiącach Rosja bardzo powoli, ale prze do przodu. Ukraina traci, relatywnie nieduże z perspektywy całego terytorium obszary. Te kilka tysięcy żołnierzy koreańskich świadczą też o tym, że Rosja ma coraz mniejsze możliwości mobilizowania własnych żołnierzy. Myślę, że tutaj te kilka tysięcy nie wpłynie jakoś zasadniczo na obraz wojny, na to co się dzieje na froncie. Ale to też świadczy o tym, że Rosja próbuje za wszelką cenę pokazać, że nie prowadzi tej wojny sama, że nie jest izolowana, że ma sojuszników. Tutaj ta współpraca rosyjsko-koreańska, już w chwili obecnej, nie sprowadza się tylko do tych kliku tysięcy żołnierzy, ale to wsparcie militarne jeśli chodzi o sprzęt, o amunicję przede wszystkim z zapasów północnokoreańskich, ono jest już teraz widoczne.
Lada moment wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. One też będą miały duży wpływ na to co dzieje się na Ukrainie.
Będą miały i mam wrażenie, że nie tylko na Ukrainie, ale chociażby także na Bliskim Wschodzie. Mamy do czynienia z takim zawieszeniem i oczekiwaniem na to, co stanie się w Stanach Zjednoczonych, bo to kto wygra będzie miało istotny wpływ na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych i na to, jak się będą ustawiać główni aktorzy wydarzeń, i na Ukrainie, w wojnie rosyjsko-ukraińskiej czy też chociażby na Bliskim Wschodzie.
Panie profesorze, w piątek w Berlinie spotkali się prezydent USA, prezydent Francji, kanclerz Niemiec i premier Wielkiej Brytanii. Omawiali możliwość zakończenia wojny Rosji przeciwko Ukrainie oraz sytuację na Bliskim Wschodzie. Kogo nie było? Nie było reprezentanta Polski. Rzecznik polskiego MSZ-u uważa, że to duży błąd, bo jako jeden z krajów najbardziej zaangażowanych w pomoc Ukrainie powinniśmy się znaleźć w tym gronie. Tracimy na znaczeniu pod względem wsparcia Ukrainy? Dlatego nas nie było?
Powinniśmy tam być i dobrze byłoby żeby Polska tam była. Można zastanawiać się dlaczego przedstawiciela Polski na tym spotkaniu nie było. Tutaj hipotezy są różne, ale istotnie wydaje mi się, że lepiej by było dla nas, dla polskich interesów, aby we wszystkich spotkaniach, które bezpośrednio dotyczą Ukrainy, żeby jednak brać w nich osobiście, bezpośrednio udział.
Do tego tematu będziemy jeszcze wracali w Radiu Katowice, bo naszym gościem będzie w najbliższym czasie szef MSZ-u Radosław Sikorski. Panie profesorze, zmieniając temat jeszcze Bliski Wschód. Od października zeszłego roku trwa wojna Izraela z Hamasem, dokładnie od 7 października. Najnowsze informacje są takie, że Izrael zaatakował cele w stolicy Syrii i bazę wojskową koło Homsa na zachodzie kraju. Czy z niepokojem, z polskiej perspektywy, powinniśmy patrzeć na to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie?
Tak. Przede wszystkim dlatego, że wydarzenia na Bliskim Wschodzie odciągają uwagę głównych mocarstw od tego, co się dzieje na Ukrainie, a dla nas bezpośrednio oczywiście wojna na Ukrainie jest najważniejsza i ten podział uwagi, podział zasobów pomiędzy pomoc dla Ukrainy a działania na Bliskim Wschodzie powodują, że to jest dla nas front, wydarzenie, region bardzo istotny.
A jak to się dzieje -tak z czystej ciekawości-, mam przed sobą depeszę Polskiej Agencji Prasowej z wczoraj, analitycy nie spodziewają się w najbliższym czasie wzrostu cen benzyny i diesla. Jak to jest, że mimo tego konfliktu na Bliskim Wschodzie, ceny paliw pozostają na takim samym poziomie de facto?
Ja myślę, że ta analiza wynika stąd, że do wyborów prezydenckich Stany Zjednoczone będą za wszelką cenę powściągać, przede wszystkim Izrael, tak aby nie skalował tego konfliktu, tak aby Iran nie włączył się na jakąś większą skalę. Izrael, Syria, Liban, Strefa Gazy, Palestyna to nie są podmioty, które są istotne z punktu widzenia same w sobie, z punktu widzenia dostaw ropy. Tutaj dopiero wciągnięcie w ten konflikt na większą skalę Iranu i rozlanie się tego konfliktu poza region Izraela i państw sąsiednich jakoś mocniej mogłoby wpłynąć na rynki światowe, w tym na cenę ropy.
Dobrze rozumiem, czyli kluczowe będzie to co będzie po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych?
Tak. Kto wygra, mam nadzieję, że te wyniki zostaną ogłoszone relatywnie szybko, uznane przez obydwie strony, obojętnie jakie by te wyniki nie były i przejęcie władzy będzie w sposób pokojowy, mamy tutaj wszyscy w pamięci wydarzenia sprzed czterech lat ze stycznia 2021 roku.
Będziemy obserwować zatem. Profesor Tomasz Kubin, politolog i specjalista do spraw międzynarodowych z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Śląskiego był gościem Radia Katowice. Dziękuję.
Dziękuję państwu za uwagę.
Zawsze jesteśmy w centrum wydarzeń. Dyskutujemy o problemach ważnych dla kraju i regionu. Zadajemy trudne pytania, zmierzamy do sedna sprawy. Wykładamy kawę na ławę.